Dla "Szpilek" zobaczył
"Czarna komedia" już piąty rok utrzymuje się w repertuarze Teatru Dramatycznego. Komediofarsie "Wesołych świąt" prorokować można również długotrwałe powodzenie, chociaż jest to utwór ze znacznie mniej szlachetnego kruszcu. Ale historia trzech kolejnych świąt Bożego Narodzenia, rozpisana na trzy pary małżeńskie, potrafi zaciekawić polskiego widza uniwersalnością tematyczną. Życie uczuciowe na tle kuchni, załatwianie spraw przez bufet, rozpaczliwe próby wykrzesania wesołości na nudnych spędach towarzyskich, automatyczna pralka jako clou wieczoru... Cały czas jesteśmy w kręgu znajomych ludzi, sytuacji, problemów. Inna rzecz, iż ta importowana sztuczka zbudowana jest byle jak. Po solennie nudnym pierwszym akcie następuje zabawny i pomysłowy akt drugi, by znów komediowe napięcie spadło nieodwracalnie w akcie trzecim, wzbogaconym o demaskatorski finał rodem z "Kto się boi Wirginii Woolf". W programie czytamy o zawrotnym powodzeniu sztuki Ayckbourna, o salwach śmiechu i zachwycie recenzentów. Bardzo to możliwe. Pod warunkiem, iż reżyser śmiało wykreśla całe kwestie. P. René widocznie wypisał swój ołówek przy innej okazji. Wyreżyserował więc komedyjkę w stylu monumentalnym... Gdyby tłumacz utworu, Kazimierz Piotrowski, tłumaczył w tempie narzuconym przez reżysera - nawet przekładu "Kobry" byśmy się nie doczekali. Obsadę skompletowano najzupełniej przypadkowo. Połączone siły komiczne pań Staniszewskiej i Kamieńskiej to żart zbyt okrutny jak na nasze poczucie humoru. Obronili się Wojciech Pokora i Marek Kondrat, kilka niezłych momentów mieli p. Krajewska i p. Bartosik. Trzy kuchnie wielkości Dworca Centralnego zaprojektowała Teresa Ponińska. Na szczególną uwagę zasługuje masowe picie koniaku szklankami. Zapewne nie jest to przypadkowe, lecz ilustruje tezę o postępującym zmierzchu Wielkiej Brytanii.